„Wojna to dziś obrazki i dźwięki w salonie”

⏱ 7 min czytania
image from „Wojna to dziś obrazki i dźwięki w salonie”

Otwieram X-a i w ciągu kilkudziesięciu pierwszych sekund scrollowania napotykam co najmniej 3 publikacje, których główną bohaterką jest przemoc, taka z prawdziwego życia. Przemoc nie tylko opisana, ale też pokazana, bo wcześniej nagrana. Nie wczytuję się już, o co chodzi. Nie chcę powiedzieć, że to nieważne – bo ważne. No właśnie. Zbyt ważne. Więc jak patrzeć, nie odwracając wzroku?

Wydarzenia kilku ostatnich dni (piszę ten tekst, gdy w mediach głośno jest o co najmniej kilku poruszających morderstwach), a także pewnie miesięcy i lat skłoniły mnie do zastanowienia się nad tym, ile na co dzień przemocy widzimy. Nie chcę powiedzieć, że przemocy wcześniej nie było, a teraz jest, nie chodzi mi o dokładanie cegiełki do żadnej moralnej paniki, a tym bardziej nie chcę, by wybrzmiewało z tego tekstu płaczliwe, zaniepokojone „co się stało z tym światem?” (chociaż już „co się dzieje z tym światem” chętnie komuś zadam). Nie chodzi mi o diagnozowanie coraz większej ilości aktów przemocy, czy doszukiwanie się większych jej odsetków w różnych grupach – co, jak się wydaje, jest dzisiaj jednym z ulubionych zajęć ludzkich i nieludzkich użytkowników X-a, ale też mainstreamowych mediów. Chodzi mi o to, ile tej przemocy dzisiaj widzimy, kiedy tylko weźmiemy do ręki telefon. I o zastanowienie się, co z nią w ogóle mamy zrobić.

A więc chcę przyjrzeć się temu, jak rozwój nowych mediów kształtuje naszą percepcję świata i emocje. Myśląc o tym, jak szybki dostęp do informacji (skupiam się głównie na jej aspekcie wizualnym) wpłynął na rzeczywistość, zawsze przypominam sobie słowa Susan Sontag na temat fotografii. Choć dzisiaj pewnie już nieco przebrzmiałe, wciąż pozostają dla mnie ważnym punktem wyjścia.

Cierpieć to jedno; czym innym jest życie z utrwalonymi na zdjęciach obrazami cierpienia, które niekoniecznie wzmacniają sumienie ani zdolność do współczucia. Mogą je także wypaczać. Kiedy raz zobaczy się takie obrazy, rozpoczyna się drogę ku widzeniu coraz większej ich liczby. Obrazy fascynują. Obrazy uśmierzają ból.

Amerykańska krytyczka kultury pisała o fotografii m.in. w kontekście zdjęć wojennych, które uznawała za ważne świadectwa konfliktów zbrojnych, zaznaczając przy tym, że żaden wykonany obraz nie jest neutralny – jest wyborem, interpretacją autora zdjęcia. Sontag obawiała się, że powtarzalność łatwo i w dużej ilości dostępnych dzisiaj obrazów cudzego cierpienia może ostatecznie prowadzić do zobojętnienia, mimo istotności przedstawianych scen. A więc fotografia umożliwia zobaczenie tego, czego prawdopodobnie nie zobaczylibyśmy na co dzień – jednak zarazem oddala, bo pozwala na bezkarne oglądanie z bezpiecznej odległości. Jak pisała, mimo iluzji pogłębienia zrozumienia, to, co naprawdę oferuje oglądanie przez fotografie, to relacja oparta na zdobywaniu doświadczeń, która karmi świadomość estetyczną i sprzyja emocjonalnemu dystansowi.

Wcale nie chodzi o to, by w mediach unikać ukazywania strasznych sytuacji. Wręcz przeciwnie – frustruje mnie to, jak mało polskie media pokazują, co dzieje się na granicy z Białorusią czy to, jak mało mówimy o ludobójstwie, którego Izrael dokonuje na Palestyńczykach. Co z brutalnymi praktykami funkcjonariuszy agencji rządowej ICE (Unites States Immigration and Customs Enforcement) porywających imigrantów w USA, wywożących ich nie wiadomo, gdzie? Tak, media muszą i powinny to robić, upatruję się ich bardzo ważnej roli w informowaniu nas, co się dzieje. Nadal jednak czuję, że coś jest nie tak w częstotliwości, z jaką natrafiamy – najczęściej scrollując serwisy społecznościowe – na drastyczne akty przemocy, bez czasu na refleksję nad tym, co naprawdę widzimy.

Morderstwem dzielimy się jak dobrą plotką. Czuję różnicę między informowaniem o przemocy, a zalewaniem odbiorców jej obrazami – jako elementem mającym uchwycić uwagę, zszokować lub dostarczyć rozrywki.

Jak pisze Sontag, w Widoku cudzego cierpienia: Ten obraz jest szokujący, i o to chodzi. […] Polowanie na coraz bardziej dramatyczne (jak się często określa) obrazy napędza biznes fotograficzny, i stało się normą w kulturze, w której szok jest najważniejszych bodźcem konsumpcji i źródłem wartości. „Albo Piękno będzie KONWULSYJNE, ale nie będzie go wcale”, obwieścił Andre Breton. Od razu przypomina mi się to, co stwierdza Venis, jeden z bohaterów Mountainhead (2025) – satyry o milionerach, właścicielach firm big-techowych. Opisując swoją aplikację zapowiada: pokażemy użytkownikom tyle gówna, ile się da, aż zrozumieją, że nic nie jest na poważnie. Nic nie ma znaczenia, wszystko jest fajne i śmieszne. Co prawda on nawiązywał do tworzenia deep fake’ów za pomocą AI, ale ogólnie pasuje to do sposobu, w jaki funkcjonują dziś serwisy społecznościowe, pełne zresztą dziwacznych tworów autorstwa sztucznej inteligencji (nie wiem jak Wy, ale ja nie chcę widzieć już na swoim feedzie grupy niemowląt w mundurach wojskowych i innych takich). No więc właśnie, o to chodzi – o sposób, w jaki ważne fotografie i nagrania są po ich wykonaniu wykorzystywane i odbierane. My mamy kontrolę nad tym drugim.

Perspektywa Sontag to nie jedyne spojrzenie na wizualną warstwę rzeczywistości. Być może nie chodzi o czas spędzony na oglądanych obrazach, a o jakość tego czasu. Np. Nicholas Mirzoeff, analizując wizualne akcje aktywistyczne Black Lives Matter sprzed paru lat, używa koncepcji trwałego patrzenia, czyli bardziej refleksyjnego oglądania obrazów, wielokrotnego do nich powracania, analizowania, wyobrażania sobie, jak mogłaby inaczej potoczyć się sytuacja, gdyby przemoc się nie wydarzyła.

To, co Black Lives Matter zdecydował się zrobić poprzez swoje performatywne rekonstrukcje, takie jak „die-ins” czy akcja „Ręce w górę, nie strzelać”, to pozostanie w momencie, naprawdę zmuszenie nas do spojrzenia na scenę, spojrzenia na nią raz za razem, aż dojdziemy do miejsca, w którym zaczynamy dostrzegać, jak mogłoby się to potoczyć inaczej. Akcja „Ręce w górę, nie strzelać” jest dla mnie bardzo ważna, ponieważ podnosisz ręce w momencie tuż przed tym, jak policjant strzela. W ten sposób odtwarza się moment przed przemocą, którą staramy się powstrzymać. Chcą zapytać, czy możliwe jest wyobrażenie sobie tego spotkania w jakiś sposób, który nie skończy się kolejnym brązowym ciałem na chodniku. Trwałe patrzenie wydaje się być strategią zaangażowania: powracania, powracania i pozostawania przy tym.

Świadome patrzenie może być nie tylko refleksją estetyczną, ale też polityczną, obywatelską. O tym właśnie pisze Ariella Azoulay, badaczka mediów, w swojej działalności wspierająca m.in. prawa Palestyńczyków. Azoulay stwierdza, że fotografia, podobnie jak obywatelstwo, nie należy do nikogo i jest formą relacji między jednostkami – czymś, co istnieje i staje się ważne tylko wśród uczestników tej relacji. W ramach tego cywilnego kontraktu fotografii każdy może uczestniczyć w przestrzeni obywatelskiej, niezależnie od statusu państwowego, a akt patrzenia staje się działaniem etycznym i politycznym wobec przedstawionych osób – działaniem pociągającym za sobą odpowiedzialność za to, co widzimy. Ostatecznie zdjęcie otwiera wspólną przestrzeń między jego bohaterami a odbiorcami – poza granicami państw i instytucji.

Problem bezrefleksyjnego konsumowania nie może być zrzucony wyłącznie na odbiorców. Nie każdy może działać wprost, ale czasem samo świadome przyjęcie obrazu jest formą odpowiedzi. Wiem, że nie jestem w stanie pochylić się nad każdym drastycznym zdjęciem z Gazy, chociaż jestem wkurwiona na systemowe ignorowania zbrodni przeciwko ludności. Jeśli już do kogoś apeluję to w pierwszej kolejności do tych, którzy nam te obrazy fundują, następnie do tych, którzy używają ich do szokowania bez namysłu i bez ponoszenia odpowiedzialności. Zresztą moją intencją nie jest też demonizowanie wszystkim mediów (sama z nich w tym momencie korzystam), bo jak zauważała sama Sontag – obrazy w mediach potrafią wywołać także współczucie, chęć działania. Ale właśnie. Współczucie to nietrwała emocja. Trzeba ją przekuć na działanie, inaczej obumiera. Chcę też zapytać – kiedy osoby bardziej wpływowe od nas zaczną działać?

Nie wiem, co o tym wszystkim myślę. Ale nie chcę tylko narzekać, a przełożyć moje niezadowolenie w związku ze stanem rzeczy we wspomniane działanie, nawet małe, symboliczne, takie, na jakie mnie w tym momencie stać. Jak pisała Sontag, jeżeli istnieje lepszy sposób, by świat realny włączył w siebie świat obrazów, będzie to wymagało ekologii nie tylko rzeczywistych przedmiotów, ale także obrazów. Może jednak warto nacisnąć ten iksik obok trzesącej się ze strachu przed usunięciem aplikacji albo po prostu na chwilę zatrzymać scrollujący palec – a swoją uwagę i emocje skierować w stronę refleksji i trwałego patrzenia?


Cytat tytułowy: Susan Sontag, Regarding the Pain of Others
Susan Sontag, On photography
Susan Sontag, Regarding the Pain of Others
Ariella Azoulay, The Civil Contract of Photography
Rozmowa z Nicolasem Mirzoeffem: https://www.pismowidok.org/en/archive/2015/11-capitalist-realism.-transformations-of-polish-visual-culture/persistent-looking-in-times-of-crisis.-nicholas-mirzoeff