Siadając do pisania tego tekstu, wchodzę w formę osoby próbującej pisać tekst. Nieodłączne elementy tej formy to: twórcza euforia (za chwilę zwątpienie), odrobina autosabotażu, wstawanie od biurka co pięć minut, coś do picia w kubku obok. Odkąd przeczytałam Ferdydurke, tak właśnie widzę świat. Wszędzie wokół forma.
Gombrowiczowska forma to z definicji każda sytuacja, którą można nazwać, na przykład lekcja w szkole. Ale forma może odnosić się także do masek, które człowiek w takich sytuacjach przybiera, na przykład do maski ucznia. To wymagania narzucane przez społeczeństwo na człowieka. I takie rozumienie formy bardzo przypomina pojęcie roli społecznej. Czytając Ferdydurke, o tym właśnie myślałam – o wszelakich rolach społecznych, które w życiu odgrywamy i których jesteśmy uczeni. Rola ucznia dotyczy większości z nas, co więcej jest nam bliska przez co najmniej kilkanaście lat życia, a jakby tego było mało, jest to rola, którą poznajemy jako jedną z pierwszych w naszym życiu – dlatego właśnie uważam, że to, jak ta rola wygląda, jest okropnie istotne.
Wierzę, że wiele rzeczy w naszym życiu zaczyna się od szkoły, a niestety, polska szkoła to szkoła formy, fabryka konformistów oraz wieloletnie szkolenie z bezkrytycznego myślenia i nieprzekraczania granic – wiele jeszcze rzeczy można jej zarzucać. Oczywiście, w jednych szkołach jest pod tym względem lepiej, w innych gorzej, ale istotą problemu jest sam system polskiej edukacji, który nadal – mimo, że od czasów szkolnych Gombrowicza minęło niemal 100 lat – opiera się na krzywdzącej hierarchii i zabijaniu indywidualizmu.
Myślę, że jedną z głównych wad systemu są nonsensowne, oderwane od rzeczywistości (i często po prostu zbędne) sposoby „sprawdzania wiedzy”. Obojętnie jakie – sprawdziany, kartkówki, matury, prace domowe, odpowiedzi ustne – wszystkie opierają się na idei spełnienia wymogów i dopasowywania się. Ostatnio pisałam próbne matury, i jedyne, o czym myślałam, rozwiązując zadania z polskiego i wosu to to, żeby trafić w klucz i nie napisać za dużo (no, może jeszcze to, jak dużo papieru marnuje się na te arkusze). Zresztą sam disclaimer, który CKE zamieszcza na początku matury, wydaje się być w tym kontekście wymowny. Zaśmiałam się w myślach, kiedy go przeczytałam.


Arkusz maturalny CKE – język polski podstawowy (grudzień 2022)
W dodatku oceny wystawiane za najróżniejsze sprawdziany mają charakter wartościujący. Polski uczeń to więc uczeń, który uważa, że jest głupi, bo dostał jedynkę z matmy (szczególnie, że może dowiedzieć się tego o sobie już w pierwszych latach edukacji szkolnej, kiedy jego poczucie wartości jest bardziej podatne na tego typu ocenianie). Sama o tym wiem.
Im bliżej końca liceum, tym większa we mnie frustracja i jednocześnie większe zobojętnienie wobec szkolnych spraw, które kiedyś bardzo mnie „pasjonowały” i stresowały. Ale nieprzejmowanie się ocenami nie jest łatwe w miejscu, które się na tych ocenach opiera. Podczas moich finalnych miesięcy w szkole coraz częściej myślę o niej jako o mikro-państwie, które chce jak najbardziej zdyscyplinować młodych ludzi. I chociaż można „przeboleć” szkołę, olać pewne rzeczy, to czy tego powinniśmy chcieć? Szkoła mogłaby być wartościowym doświadczeniem i nie da się zaprzeczyć, że kształtuje nasze postawy i podejście do świata. Chyba więc warto ją zmienić. Dla tych następnych.

Może kiedyś wyrzucimy ze szkoły oceny, może przestaniemy nagradzać za 100-procentową frekwencję (i promować w ten sposób toksyczną produktywność czy chodzenie do szkoły podczas choroby), może zaczniemy wydobywać i doceniać indywidualizm, może z dyplomów na koniec roku w mojej szkole w końcu zniknie cytat Jana Pawła II (nie słyszeliście o tym słynnym nauczycielu?), może to tylko idealistyczna wizja – ale kto wie?
Dodaj komentarz