Wreszcie koniec roku i przerwa świąteczna – chwila odpoczynku od rzeczywistości, czas na nadrobienie filmowych i książkowych zaległości, odkrycie nowych seriali i odświeżenie playlist. Pora zasiąść wygodnie w fotelu! Przekąski na seans i coś gorącego do picia przygotowane, można się rozsiąść i oddać kulturalnej uczcie. Tylko jest jeden problem – nie ma co wybrać. W nadmiarze opcji nie potrafimy niczego znaleźć. Więc my jesteśmy zmęczeni, a herbata zimna.
Jak radzimy sobie dzisiaj z informacyjnym przesytem i selekcją treści? I czy kultury powstaje za dużo?
W natłoku informacji
Coraz częściej coraz więcej ludzi odnosi wrażenie, że wszystkiego w kulturze zachodniej robi się za dużo. Tak swój tekst o kulturze nadmiaru zaczyna Tomasz Szlendak, polski socjolog, który ukuł tezę, że w kulturze nadmiaru często mamy problem z niedomiarem, bo kłopotem staje się wybór treści. W efekcie, paradoksalnie, kultury może być „za mało”, bo zalew wszystkiego utrudnia nam rozpoznanie tego, co jest ważne.
Co istotne, mówiąc dzisiaj o szeroko rozumianej kulturze, nie chodzi tylko o literaturę, film czy muzykę – kulturę tworzą także media społecznościowe i trendy promujące określone zachowania czy poglądy na sztukę, a nawet kwestie społeczne.
To między innymi stąd bierze się moda na określone „estetyki” (z ang. aesthetic) w mediach społecznościowych. W ostatnich latach byłyśmy na przykład tzw. IT girl, czyli dziewczyną, którą każdy chce być – produktywną, zmotywowaną, zdrową i odnoszącą sukcesy. Może to przytłaczająca rzeczywistość – w której często nie potrafimy się odnaleźć – i trudne emocje z tego wynikające, znajdują swoje ujście w popularnych serwisach i wpychają nas do komfortowych baniek, pełnych osób podobnych do nas (lub może raczej naszych oczekiwań wobec samych siebie).
Definiując kulturę, nie muszę chyba wspominać o polityce, która w pewnym sensie staje się częścią „mainstreamu” – dzisiaj oglądamy posiedzenia Sejmu podczas transmisji na Youtubie czy w kinie. Więc, rzeczywiście – wszystkiego jest dużo. Ciężko wybrać, co przyswoić, by się nie rozstroić.
Nagrody, recenzje i filtry
Wiadomo jednak, że istnieją pewne strategie przetrwania w zatrzęsieniu informacji. Nagroda Nike, literacki Nobel, Oscary, Złote Globy, festiwale, rankingi i oceny krytyków na Filmwebie to dzisiaj nasze drogowskazy, które pomagają jakkolwiek odnajdywać się w masie treści, która jest dostępna na wyciągnięcie ręki. Nie mając fizycznych możliwości, by dobrać własny kanon dzieł, które chcemy poznać, zawierzamy to innym, bo czymś w końcu musimy się kierować. Pozostaje pytanie, na ile takie działanie zamyka nas na treści „niszowe”. W końcu, mając wreszcie czas na nadrobienie zaległości w kulturze, prędzej wybierzemy się na „Barbie”, „Oppenheimera”, włączymy „1670”czy sięgniemy po Żulczyka niż po książkę lub film, który nie wszedł do „mainstreamu” i o którym nic nie słychać.
Ale „osobowe” autorytety polecające nam treści powoli przestają być aż tak znaczące – dzisiaj szczególnie liczą się algorytmy, które automatycznie filtrują zawartość. Oceniając nasze preferencje, podsuwają nam pod nos filmy i seriale dla Ciebie w serwisach streamingowych czy pomagają tworzyć świetnie skrojony pod nas feed na Instagramie.
Wszystkie te strategie – stosowane przez nas świadomie lub nie, narzucone nam lub wykorzystywane dobrowolnie – zdają się pomagać w ograniczaniu wyboru treści, tym samym zrzucając z nas ciężar niezdecydowania i przyspieszając decyzję tak, by przysłowiowa herbata nie wystygła.
I tak ten straszny kulturowy szum, powielane w remixach utwory, niekończący się ciąg 10-sekundowych nagrań na TikToku czy kolejne produkcje na Netflixie są poskramiane. A muszą być, bo przecież kultury jest za dużo, żeby sobie z nią poradzić. Prawda?
Czy to wszystko ma jeszcze wartość?
Zamiast odpowiadać na pytanie zawarte w tytule tego tekstu – nieco przewrotnie – zajęłabym się innym problemem. W całym tym narzekaniu na nadmiar kultury – związanym przecież z tym, że dzisiaj niemal każdy może tworzyć i dzielić się owocami swojej działalności z innymi w internecie – wybrzmiewa, moim zdaniem, pewna tęsknota za jej elitaryzmem. Choć rzeczywiście wszystkiego mamy dzisiaj mnóstwo, czy wiąże się to jedynie z negatywnymi konsekwencjami? A może problem tkwi w naszym podejściu?
Przypomnijmy sobie, jak komentowany jest co roku raport Biblioteki Narodowej, przedstawiający wyniki badania nad stanem czytelnictwa w Polsce. Z większości takich dyskusji dowiadujemy się zazwyczaj, że Polacy nie czytają. A Ci, którzy czytają, robią to źle. I że ogólnie niewielki odsetek społeczeństwa docenia „dobre” gatunki i „dobrych” autorów. Czasem wydaje się wręcz, że uczestnictwo w kulturze ma być poprawne (cokolwiek to znaczy) albo żadne.
Lubimy definiować, co jest dobre, a co złe, uwielbiamy wartościować i budować poczucie wyższości na wykazywaniu niższości innych, także poprzez kulturę i ocenianie gustów.
A może to dobrze, że mamy tak ogromny wybór treści? Może bardziej istotny niż problem z decyzją o tym, co obejrzymy, jest fakt, że ostatecznie znajdziemy swoją niszę, reprezentację naszych oczekiwań w kulturze. A co ze wspomnianymi wcześniej „estetykami”? Mimo że wpływ twórców internetowych na nas może nieść za sobą pewne zagrożenia, być może warto zauważyć, że przy zachowaniu umiaru i zdrowego rozsądku w korzystaniu z mediów społecznościowych, mamy okazję odkryć osoby dzielące się podobnym doświadczeniem do naszego, czasem nawet poczuć się dzięki temu mniej samotnie.
I choć rzeczywiście informacje mogą przytłaczać, pamiętajmy, że istnieją sposoby na odcięcie się od nich. A powstawania coraz większej ilości nowych raczej nie powstrzymamy.
I tak – umasowienie kultury wiąże się w jakimś sensie z jej degradacją. Choć, moim zdaniem, to po prostu definicja kultury zaczyna zawierać w sobie coraz więcej nowych rzeczy, na przykład tak popularne dzisiaj zjawisko, jak memy, wpływające nawet na język, którym się posługujemy. To, że kultura ulega pewnego rodzaju dewastacji – przez to, że powstaje jej coraz więcej – wolę zamienić stwierdzeniem, że po prostu się zmienia.
Tekst powstał dla Gazety Kongresy.
Grafika nagłówka: Zuzanna Sosnowska | Gazeta Kongresy
Dodaj komentarz