„Moja ukochana i ja”. Osobisty esej o miłości i queerze

Intymna opowieść o wieloletniej miłości, opowiedziana osobistym językiem. Zakochanie, starzenie się, odchodzenie i trwanie – to wszystko rozgrywające się w realiach PRL-u i współczesnej sytuacji polityczno-społecznej w Polsce, niesprzyjającej związkom osób nieheteronormatywnych. Na czym polega wyjątkowość książki Moja ukochana i ja Renaty Lis?

Szansa na Nike?

Parę tygodni temu dowiedzieliśmy się, które wydane w 2023 roku książki zawalczą o miejsce w tegorocznym finale Nagrody Literackiej „Nike” jednej z najważniejszych nagród tego typu w Polsce. Jedną z nominowanych publikacji jest zbiór esejów Moja ukochana i jaautorstwa pisarki i tłumaczki Renaty Lis, który odkrywa przed czytelnikami rzeczywistość osób queerowych żyjących w Polsce.

W ubiegłym roku tytuł zdobyła powieść Zyty Rudzkiej Ten się śmieje, kto ma zęby, o której pisaliśmy tutaj. Tegoroczne książki-finalistki poznamy we wrześniu, laureatkę w pierwszą niedzielę października. To idealny moment, by spośród bogatych w najróżniejsze gatunki i formy literackie nominacji, wybrać swoją faworytkę. Być może zostanie nią książka Lis?

Okładka: Tomasz Majewski | Wydawnictwo Literackie

Osobisty język eseju

O takiej publikacji jak ta pisać trudno, bo po jej przeczytaniu wydaje się, że prawo do stylu, którego trzeba w tym celu użyć, ma jedynie sama autorka. W tym między innymi tkwi jej niezwykłość – we własnym jej języku. Gdybym chciała przedstawić treść książki, napisałabym pewnie o dwóch lesbijkach, które odkrywają miłość i życie ze sobą (a także na przykład lesbijski seks), mierząc się jednocześnie z wykluczeniem i nierównościami społecznymi dotykającymi związki jednopłciowe – ale to nie byłoby do końca sprawiedliwe.

Renata Lis tworzy i używa w celu opisania swojej relacji z ukochaną własnej siatki pojęciowej, którą stara się uniknąć wszelkich trwałych kategorii czy binarnych opozycji (hetero-homo, mężczyzna-kobieta, normalne-nienormalne), szczególnie tych wypracowanych w ramach patriarchatu i narzucanej przez lata heteroseksualności.

Jak pisze autorka, oczywiście: „czujność wobec języka ma sens i zawsze warto szukać takich określeń, które jak najwięcej wyrażają i jak najmniej wykluczają. Ale kiedy patrzę na to od środka, z punktu widzenia własnego życia, wszystkie te wysiłki językowe sprawiają na mnie wrażenie tyleż desperackich, co zbędnych prób przyszpilenia trzepoczącego skrzydłami kolorowego motyla. Bo przecież ten bogaty, skomplikowany proces, który w zależności od potrzeb nazywa się osobą, związkiem albo życiem, polega właśnie na tym, że nieustannie wymyka się kategoriom i przyzwyczajeniom”.

Uwrażliwia tym samym czytelnika na indywidualność i wyjątkowość każdej osoby oraz związków, które tworzy z innymi. Pokazuje jednocześnie, że nie trzeba tworzyć dla nich specjalnego, narzuconego przez większość słownictwa, by móc te doświadczenia gdzieś umieścić i uszeregować. Nasuwa się dosyć prosta, ale często zapominana myśl: każdy sam najlepiej umie mówić o swoim życiu i swojej miłości. W przypadku osób, które muszą ciągle starać się i walczyć o słyszalność i widzialność w społeczeństwie, ich własny osobisty język wydaje się aktem sprzeciwu wobec tego, co stale na nie narzucane.

Renata Lis | Fot. El Czerwin | Wikimedia Commons CC

Być wrzuconym w polską rzeczywistość

Choć pisarka używa wynalezionego przez siebie języka i perspektywy, by opowiadać o zwykłych, codziennych doświadczeniach – takich jak tworzenie mieszkania ze swoją ukochaną, choroba, fizyczna bliskość, osobista relacja z religią czy koty i menopauza – nie zapomina o umieszczeniu ich w społecznej perspektywie. Osobista narracja, zawierająca jednocześnie szerszy kontekst, sprawia, że te doświadczenia stają się niezwykle istotne. W tym sensie eseje Lis przypominają miejscami autobiograficzno-socjologiczną twórczość francuskiej noblistki Annie Ernaux, o której zresztą autorka wspomina w jednym z rozdziałów. Jednak to zupełnie inna pod względem samej treści, intymna opowieść, oddająca polskie realia, politykę i instytucje, wpływające bezpośrednio na rzeczywistość mniejszych od tego wszystkiego ludzi. Pisze więc o strajkach kobiet, próbach wprowadzenia korzystniejszego dla osób LGBTQ+ ustawodawstwa w polskim parlamencie czy o rozwoju polskiego intelektualnego feminizmu, który często pomijał doświadczenia „nietypowe”. Feminizmu, który skupiając się na centrum i pomijając marginalne, zróżnicowane ludzkie perspektywy, był inspirowany feminizmem amerykańskim i francuskim II fali, czyli nieco dla nas odległym.

Nie zabraknie także refleksji na temat możliwości posiadania dzieci przez „pary jednopłciowe”, analizy tego, jak ogranicza je brak prawa do ślubu i jakie realne konsekwencje za sobą pociąga oraz opisu wizji emigracji, która wcale nie jest taką prostą decyzją. Finalnie Lis uświadamia czytelnikowi, jak wiele rzeczy nam umyka, gdy mamy do czegoś prawo. Być może dopiero jego brak unaoczniłby większości sytuację mniejszościowych grup w społeczeństwie. To rodzaj empatycznego, (być może lekko aktywistycznego?) głosu, nawołującego do uwzględniania wielości prywatnych perspektyw. Po prostu.

Lis pisze: „mówi się o nas również – rzadziej niż kiedyś, ale jednak – że „kochamy inaczej”. Zastanawiam się, co to znaczy kochać nie-inaczej? Jak się kocha zgodnie z normą, normatywnie? Czym jest wzorzec, od którego nasze uczucia, zdaniem wielu, odbiegają tak znacząco, że trzeba dla nich ukuć specjalną nazwę?”

Fot. Transly Translation Agency | Unsplash

Oswajanie queeru

Być może jednym z najciekawszych tematów poruszonych w esejach Lis jest queer oraz szukanie i próba zrozumienia (a także tworzenia) własnej tożsamości przez autorkę i jej ukochaną. Najciekawszym i zapewne także najbardziej zaskakującym dla czytelnika, bo w Polsce queer jest nadal młodym określeniem, które nawet z samego tego powodu, że nie ma dobrego tłumaczenia na nasz język, jest trudne do zrozumienia. W dużym skrócie, jak przeczytamy na stronie stowarzyszenia „Miłość nie wyklucza, osoby queer (Q/+) (lub osoby queerowe) to osoby, które nie określają swojej orientacji i tożsamości takimi słowami jak gej, lesbijka, osoba biseksualna czy transpłciowa. Po prostu nie czują, że te słowa dobrze je opisują albo w ogóle nie chcą dzielić ludzi w ten sposób”.

Sama autorka w pewnym momencie zaznacza, że nie nazwałaby siebie lesbijką (choć nawet w oficjalnym wydawniczym opisie książki przeczytamy, że to „książka, po którą powinna sięgnąć każda lesbijka w Polsce”). Pokazuje tym samym, że tożsamość może być rzeczą o wiele bardziej skomplikowaną, niejednoznaczną i, przede wszystkim, mniej trwałą niż nam się wydaje. Autorka przedstawia czytelnikowi to zjawisko przy okazji opisywania własnego eksperymentowania z zaimkami żeńskimi i męskimi, które stosuje wymiennie, czy analizując to, jak bardzo czuła i nie czuła się kobietą i lesbijką na przestrzeni swojego życia. Nawiązując do teorii płci Judith Butler, stwierdza, że tożsamość jest płynna, złożona i nie do skategoryzowania. To zdecydowanie nowy temat w polskiej literaturze, świeże spojrzenie na kwestie seksualności, miłości i odkrywania siebie.

Moja ukochana i ja jest więc bardzo ważną książką, świetną pod względem intymności prywatnej perspektywy, która jednak, jak się okaże, zawrze w sobie wspólne dla wielu osób mianowniki. Warto poznać piękny język, którym posługuje się autorka, by opisując swoje doświadczenia, dać wgląd czytelnikom we własne skłaniające do refleksji i podania w wątpliwość utartych schematów życie.


Tekst powstał dla Gazety Kongresy.
Fot. nagłówka: El Czerwin | Wikimedia Commons CC

Kategoria:


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *